Przełom
zbyt długo zwlekałem
i lata minęły
całe
teraz noc zapadła
klamka zapadła
i ja zapadam powoli
w sen
Ten Ważny Sen
to odległe światełko
latarni morskiej
możesz płynąć ze mną
ale musimy ruszać
zaraz
Taka opowieść
przychodzili
odchodzili
długowłosi
łysi
i nikt z nich
nie wierzył tak naprawdę
dopóki
Ten Od Krzyża
słowem pokazał
i dłonią opowiedział
historię
nieziemską
do żadnej innej
niepodobną
Zdrada
nalewałem
z pustego w próżne
i przelało się
teraz
tysiąc pytań
tysiąc sztyletów
a jedna odpowiedź
monotonna
niezmienna
Objawienie
za twoimi plecami
tysiąclecia
teraz też
właśnie dowiedziałeś się
o rzece
o rybie
przed tobą
rzeka – ryba
Problem
jeszcze głębiej
zanurzałem się w tę chropowatość
zimno zimno
bez wyjścia
drzwi pozamykane
od wewnątrz /sic!/
Szeptem
szeptem rozmawialiśmy
o miłości
aby nie obudzić
drzemiącej w kącie
nienawiści
Miłość
odeszłaś
a ja do piersi
noc tulę
bezsilny
jak astronauta
wobec ogromu
Wszechświata
Surrealizm
nadejdzie czas
kiedy księżyc
wraz ze swą poświatą
srebrzystą
usiądzie mi na plecy
i każe się wozić
po całej galaktyce
wtedy kusznicy
ze strzałami wycelowanymi
w nasze okna
zastygną
a Jezus
z jabłkiem dłoni
i pierzastym wężem na szyi
wejdzie w ucho igielne
i zostanie
przyjdziesz do mnie
najpiękniejsza
z Łukiem Triumfalnym pod powieką
i jaszczurką na ustach
igliwiem wymaluje pokoje
i zapragniemy siebie
w karafce wody
by ze związku ściany i trzmiela
wodospad się zrodził
ognisty
nadejdzie taki czas
Wczoraj czyli zawsze
posłuchaj
wąska leśna ścieżka
tuż obok mnie
a tam na polanie
chatka
i ich dwoje
tak
na zawsze pozostanie
albo
słuchaj dalej
na niebie Waszmość Twardowski
Anioł Dobry
może kogut
sam nie wiem
ale widziałem go
jaskrawy migający punkcik
ojciec mi pokazał
potem długo stałem w oknie
w piżamie rozkojarzeń
dziecięcych
tak było jeszcze wczoraj
pies szczekał w zimowy wieczór
konie ciepłą parą
gadały
a sanie
z rozedrganymi dzwoneczkami
pode drzwiami
to prawda
potem nagle urosłem
i wszystko przepadło
Tutaj
chciałeś wtedy
tak jak dawniej
kiedy z tą dziewczyną
uciekaliście
za miasto
w las
w ściółkę
głęboko
aby zniknąć
zasnąć pod ciepłymi brzuchami
jeleni
chciałeś wtedy
tak jak dawniej
z tą dziewczyną
tak mocno
jak najmocniej
żeby tylko noce zachować
z kawałkami księżyca
w kieszeniach
przez park
albo tak jak dawniej
w las
w oczy
w serce
Niedzielny Odyseusz
Odyseuszem w pościeli jestem
gdy pogoda za oknem bylejaka
to wtedy tapczanu ocean
i Ty wtedy
jak Itaka
Po tej drugiej stronie
płynąłem
doliną czerwonych skał
do studni zarannej
do serca dziejów naszych
z zielonego stoku
fikołkami w dół
kawalkadą w zboże gwiazd
leciałem
obok skrzydeł dłoni
konie
z platynowymi kopytami
drogę znaczyły
radosnym rżeniem
i na widok mnie
– kolejnego człowieka ocalonego –
cwałowały
pytając
strąciłem dwa księżyce
w białe poduszki śpiących domów
odziane
wtedy
zrozumiałem nagle
skąd miałaś tyle ciepła
w zaspanych powiekach
tak trwała ta wędrówka
bez początku
za jedyne źródło mając
las rusztowań ludzkich
na spleśniałej ziemi
jak wiatraki bez Kichota
kolebiemy się na wietrze
Samobójstwo
w zieloności traw
brodzę
szukając
chwili wytchnienia
spoczynku cząstek mnie
w nieskończoność
wyrudziałych pól
wybiegam
niczym nieuświadomiony
końca szukając
u stóp leżał
pobłyskiwał
metalicznym ostrzem
znalazłem go
na końcu drogi
w czerni nocy zastygłej